Choroba... Czymże
właściwie jest? Dopada i nieubłaganie dusi w swym żelaznym uścisku, nie
dopuszczając do najmniejszego oddechu... Choćby chwili na zaczerpnięcie
powietrza...
Właśnie tak miał młody książę
Osman, syn faraona Delty Nilu, Echnatona.
Uczepiło go się pewne choróbsko,
męcząc już we wczesnych stadiach życia. Wniosek?
Brak ratunku. Echnaton z troski
o syna i prawowitego następcę tronu, począł poszukiwania zielarza, mogącego
wypędzić z ciała księcia złego ducha.
Leo, razem ze swoim uczniem Setem,
postanowili sprostać zadaniu. Niestety, stan Osmana był beznadziejny. Oddychał
ciężko, i nierównomiernie. Lew aby wyleczyć następcę tronu, musiałby wywieść go
na odległą ziemię, pokrytą źródłami. Jednak faraon nie chciał na to przystać,
mówiąc, że jego syn się tutaj urodził, i właśnie tutaj złoży kości. Młody
zakonnik postanowił za wszelką cenę uratować Osmana. Set okazał się być bardzo
podobnym z wyglądu, do następcy prawowitego władcy Delty Nilu. Leo postanowił
zamienić lwiątka rolami. Dzięki temu starszy zakonnik zyskałby czas na podróż z
Osmanem. Odtąd to Set miał pełnić funkcję księcia, jednak nie wszystko szło po
jego myśli...
Największym problemem okazała
się być siostra, Nef. Ptolemeusz jako Osman musiał sprostać oczekiwaniom
zarówno ze strony ojca, jak i siostry.
-Os, Os rusz się wreszcie!-
krzyknęła uradowana Nef. Set jeszcze nie do końca czuł się w roli Osmana, więc
początkowo zwlekał z odpowiedzią, zastanawiając się, co by właściwie powiedział
książę.
-No...- wciągnął powietrze z
nadzieją.-Tak, tak... Idę już przecież!- krzyknął uradowany. Tym razem udało mu
się wybrnąć z opresji, zadanie odhaczone! Przynajmniej te pierwsze...
Martwiło go to, co postanowił
faraon. Po pałacu chodziły plotki, jakoby Echnaton niedługi miałby dobrowolnie
zrezygnować z tronu, na rzecz swojego syna.
Życie zakonnika nie należy do najłatwiejszych. Ciągłe ranne wstawanie, przeplatane dymem z kadzidełek. Mistrz Leo wiele razy pokazywał Setowi jak używać tego mistycznego narzędzia, lecz mimo wszystko, lew nie mógł tego pojąć. Czy to wina jego zacofanego umysłu? Ależ skądże...
Wśród murów świątyni przemykał jakiś cień. Niby nic nowego, ale to jaki był dzień... Minęło już trochę czasu, odkąd Set zasilił szeregi zakonników. Aby to zaznaczyć, na ramieniu lwiątka wytatuowano oko Horusa. Każdy lew w zakonie miał taki tatuaż. Dlatego jaka wielka to była radość Seta, kiedy dowiedział się, że wreszcie może myśleć o sobie jako jednym z zakonników. Ale nadal był uczniem... Uczniem, który po raz kolejny spóźnia się na poranne ćwiczenia u swojego mistrza. Co ma poradzić? Poranne wstawanie nie było w jego naturze... I jeszcze ten denerwujący krokodyl, który domagał się swojej porcji śniadania...
Czy ta świątynia to jakiś dom dla zwierząt, czy jak?! Każdy, kto potrzebuje pomocy ma
prawo tutaj przybyć. Ale krokodyl chcący coś wrzucić na ząb? To chyba już lekka przesada...
-Set!- prychnął oburzony Leo.-Spóźniłeś się czwarty raz w tym tygodniu!
-Tak... ale...- lwiątko spuściło głowę.
-Czy coś się stało?- zapytał opiekuńczym głosem zaniepokojony Leo.
-Pomagałem... jakiemuś zagubionemu zwierzęciu- lwiątko uśmiechnęło się.
-O ile pamiętam, dzisiaj miałeś uczyć się techniki odurzania kadzidłem?
-Niby tak... ale...
-Dzisiaj dostaliśmy poważniejsze zadanie- przerwał mu mistrz.- Zachorował syn faraona, jedyny dziedzic tronu...-zaniepokojony spojrzał na ucznia.-Musimy znaleźć jakieś lekarstwo...-spuścił wzrok.-Dwóch braci juarów już próbowało, i niestety nie udało im się...
-Dlaczego nam ma się udać mistrzu? Przecież niczym nie różnimy się od nich... Do tego jesteśmy niższej rangi...
-Stopień się nie liczy, mój młody pelajarze... Mówisz, że nam to się nie uda? Cóż... nadzieja umiera ostatnia...
-Wiesz mistrzu? Czasami myślę, że jesteś niepoprawnym optymistą...
-Dlaczego?-Leo uśmiechnął się złośliwie.
-Pomimo kłopotów i braku ich rozwiązania, mistrz wszędzie widzi tylko motylki i tęcze...
Lwi zakonnicy. Starożytna organizacja mająca na celu pomagać zwierzętom zamieszkującym deltę Nilu. Pod względem ważności w państwie, znajdują się na drugim miejscu, zaraz po faraonie, któremu przysięgali służyć. Oczywiście pod warunkiem, że będzie sprawiedliwy. W przeciwnym razie mają prawo wziąć sprawy we własne łapy, i zacząć działać. W zakonie są tylko trzy rangi: pelajar- uczeń, ksatria- rycerz, juara- mistrz. Każdy uczeń ma swojego mistrza, który uczy go życia w zakonie. Kształci w astronomii, chemii, medycynie i innych dziedzinach potrzebnych w życiu. Dlatego też, liczba szamanów drastycznie zmalała. Bo, niby po co ktoś ma płacić jakiemuś wariatowi z brodą za leczenie, skoro zakonnik może go zbadać za darmo?
Jednak nie myślcie, że tak łatwo jest nim zostać! Najpierw należy przejść szereg prób oraz przestrzegać ustanowionych zasad. Oto regulamin lwiego zakonnika:
1.Wyrzeknij się wszelkiego dobra materialnego.
2.Zapomnij o wszystkim, co możesz w jakiś sposób utracić.
3.Żyj w celibacie, dopiero wtedy skupisz się na swoim przeznaczeniu.
4.Tłum w sobie żal, smutek, nienawiść oraz pozostałe negatywne emocje.
Większość zakonników żyje z dala od rodzin. Chociaż, mogą je jak najbardziej odwiedzać. Muszą też żyć w celibacie. Wyrzec się marzeń o założeniu własnej rodziny. Zamiast tego skupiają się na swoich ,,wyższych'' sprawach. Codziennie zajmują się modłami i pachnącymi kadzidełkami.
Minęło już parę tygodni, od kiedy do zakonu dołączył nowy członek. Lwiątko, wyłowione przez jednego z zakonników z rzeki. Lew co prawda odzyskał przytomność, ale nic nie pamiętał... Stracił pamięć...
Nie wiedział kim jest, co tu robi... dlaczego był w rzece... Jego wybawca, zakonnik Leo, zgłosił przed radą wniosek, aby to właśnie on został mistrzem lewka. Juarowie przystali na to. Uradowany Leo, postanowił nadać swojemu młodemu uczniowi imię: Set Ptolemeusz . W taki oto sposób, Set rozpoczął karierę lwiego zakonnika. Jako pelajar miał nie mało nauki. Te wszystkie zajęcia o cudownych właściwościach kadzidełek, przypraw, czy anatomii, przyprawiały go o dreszcze. No, ale cóż... mus to mus...
Nil- jedna z największych rzek świata. Ostoja dobra, spokoju i urodzaju.
Nigdy nie wiadomo co przyniesie, tak samo jak nowe jutro. Jakże wspaniałe jest życie w delcie Nilu! Nowe zapachy, odgłosy... Na brzegach wznoszą się wspaniałe świątynie, pamiętające czasy faraonów. Właśnie tutaj powstał kult Kręgu Życia. Zapomniane dla ludzi świątynie, stały się doskonałym miejscem osiedlenia dla lwów. Te mury dusiły tajemnicę...
Przebywający w nich zakonnicy, rzadko kiedy wychodzili na dzienne światło. Powietrze przecinały ciągłe modły, połączone z zapachem kadzideł. Tutaj świątynię opuszczało się tylko wtedy, kiedy przyszła taka potrzeba. Jak zaskakuje nowe jutro, tak teraz mieszkańców zaskoczył Nil...
Dwóch mistrzów przechadzało się mrocznymi korytarzami. Podczas takich wędrówek, nieustannie czcili nieprzerwany Krąg Życia, recytując stare jak ten świat wierszyki.
-Widzisz mój drogi Leo, skoro polujemy na antylopy a po naszej śmierci na nas wyrasta trawa, którą właśnie one spożywają, krąg się zamyka.
-Tak, ale czy to jest sprawiedliwe? Aby tak się stało należy najpierw odebrać życie owemu roślinożercy, kiedy my dożywamy późnej starości. Jak to wytłumaczysz Zawadi?
-Wiele na tym świecie jest tajemnic, które nie są zrozumiałe dla naszego słabego rozumu.
-Weźmy za przykład nasz najukochańszy Nil.-Leo spojrzał w stronę rzeki. Jednak zamiast z powrotem przekierować wzrok na towarzysza, patrzył się martwo w jeden punkt. Przyjaciel widząc taki obrót spraw, lekko pacnął łapą drugiego zakonnika.
-Co? Co widzisz?-Zawadi głośno przełknął ślinę, troskliwie spoglądając na Leona.
-W tej trzcinie... coś tam jest... unosi się nad powierzchnią wody...
Lew kroczył niepewnie w stronę ,,tobołka''. Jednym susem wylądował na mokrym piachu, chwytając ,,zdobycz''. Ku jego zdziwieniu, z wody wyciągnął jakieś... lwiątko...
Delikatnie ułożył je na zimnej, marmurowej posadzce. Jego uwagę przykuła głęboka rana na skroni. Leo przestał myśleć o zwykłym świecie. Obudził się w nim... instynkt?
Po prostu wiedział, że musi mu pomóc.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział jest krótki. Na swoją obronę mam to, że to jest dopiero wprowadzenie do większej historii.
A to już jest zupełnie inna historia. Z okazji dzisiejszego święta, przedstawiam dobrze nam znaną parę. Tak, pewnie już się domyślacie kto to jest.
Wiem, wiem... Widzieliście ich wiele razy. Przedstawiam nierozłączny duet, Simbę i Nalę!
Ten dzień był inny niż wszystkie. I nie chodzi tutaj o to, że Karim wreszcie zrzucił białą, górną warstwę sierści, stając się kremowym lwiątkiem. Cała Lwia Ziemia hucznie świętowała...
Krąg życia... tak, tak... Powtarzam się... Ale chyba każdy zna tę bajeczkę...
Trafiając w sedno sprawy, parę dni temu na świat przyszły dwa lwiątka.
Pewnie teraz pomyślicie, skoro tak, to dlaczego wszyscy tak się radują? Kolejne zwierzęta z rodziny kotowatych, i nic więcej... Nic bardziej mylnego!
Te lwiątka były niezwykłe... Cała sawanna miała zaszczyt powitać księżniczkę Kiarę i księcia Kiongoziego. Dzisiaj, tego pięknego ranka, miała się odbyć prezentacja nowych członków rodziny królewskiej. Kopa, cały zadyszane (widocznie trzeba poprawić kondycję) co chwilę zbiegał z czubka Lwiej Skały, aby tylko z powrotem się tam dostać. Można by rzec, że powracał jak bumerang.
Nawet stado Złej Ziemi wykazywało zainteresowanie zaistniałą sytuacją.
Wiele podejrzanych osobników kręciło się BARDZO blisko granicy...
Szczerze mówiąc, Kopa też potrafił się tam wałęsać. To miejsce przyciągało go jak magnez...
Wyczekiwał pewnej lwicy. Nie byle jakiej lwicy...
Jego myśli krążyły wokół Vitani. Pięknej osóbki płci przeciwnej. Przed oczyma miał jej fiołkowe ślepia...
Wysiłek został wynagrodzony. Z zarośli wyłoniła się mała lwiczka, co chwilę odgarniająca gęstą grzywkę opadającą na czoło. Tylko książę wiedział dlaczego tu przyszła, chociaż ten czyn dla niektórych podchodził pod samobójstwo...
Dosłownie wczoraj, Tani poprosiła Kopę, aby ten pomógł jej dostać się na prezentację Kiary i Kiona. Bowiem, jej w życiu nigdy nie było dane zobaczyć tak wielkiego przedsięwzięcia.
Nie dziwmy się, wystarczy spojrzeć na jej rodzinkę...
-To co? Idziemy?-Wysapał uradowany książę.
-Tak. Tylko, Nuka też chciał przyjść. Pewnie teraz odsypia zarwaną noc. Mój brat jest jak niedźwiedź.-Zaśmiała się.-To jak? Pójdziesz ze mną po niego?
-Ale to jest przecież Zła Ziemia...
-Tchórzysz? Przecież już raz tam byłeś.-Popatrzyła na kolegę.-Spokojnie, tym razem nie spotkamy tej zrzędliwej lwicy.
Lwiak uśmiechnął się. Tak, ostatnia przygoda dała mu dużo do myślenia.
Zmierzając przez glebę naszpikowaną ostrymi kamyczkami, krążąc między mrowiskami, lwiątka dotarły na miejsce. Nieprzyjemny wiatr smagał będącą mikro-rozmiarów grzywkę Kopy.
-Popatrz!-Wrzasnęła Vitani stając na krawędzi przepaści.-Ani jednego krokodylka.-Uśmiechnęła się, spoglądając na rzekę.-One pewnie już się wybrały na prezentację...
-Lepiej wołaj Nukę. My też powinniśmy już iść.
-Jest jeden problem...-zadumała się lwica.-Ty nigdzie nie pójdziesz!-Tani wystawiła pazury, drapiąc nie osłonięty brzuch księcia. Lew nigdy by się nie spodziewał takiego ruchu ze strony przyjaciółki, więc nie był na to przygotowany.
-Bardzo dobrze Vitani!-Wrzasnął wyłaniający się zza krzaków lew.
Kopa od razu go rozpoznał...kiedyś go widział... Mimo iż z każdą uciekającą kropelką krwi tracił świadomość, potrafił skojarzyć fakty...
-Damu...-Wyszeptał książę łapiąc się za brzuch.
-To za moich braci!-Wrzasnęła lwica rozrywając futro na pysku dawnego przyjaciela.
Damu powolnym krokiem przechadzał się wokół Kopy. Zachowywał się, jakby chciał zapamiętać każdy odcinek jego ciała. Od grzywy po łapy... Lew wiedział, że ma olbrzymią przewagę nad księciem. Bo niby on, dorosły osobnik miałby przegrać z takim niedorozwojem?
Pacnął Kopę tak mocno, że jego bezwładne ciało upadło z hukiem, uderzając o kamień.
Z jego skroni ciurkiem płynęła krew...
Dwukolorowy wziął nie oddychające lwiątko w pysk, po czym z największą gracją wrzucił do będącej nieopodal rzeki.
-Gładko poszło.-Rzekł lew zacierając łapy.-Wypłosz nie żyje, ślady zatuszowane... Twoja matka będzie zadowolona.-Uśmiechnął się na samą myśl o gratulującej mu Zirze.
Nuka stał jak wryty. Naprawdę? Jego matka? I to z nim? Przecież ona już miała obsesję na punkcie Skazy... Czyżby jej przeszło? Jak z bicza strzelił przestała go kochać? Przecież to jego ojciec...
I jeszcze ten cały Damu... Co łączy tego lwa z jego matką? Przywałęsał się tutaj nie wiadomo skąd...
Nikt nie zna jego przeszłości z wyjątkiem Ziry...
Jasny promień dał znać, że światło jeszcze istnieje. Na ścianie jaskini pojawił się cień. Jakaś młoda lwica wkroczyła w sam środek zbiorowiska. Odgarnęła strzępkową grzywkę za ucho, po czym ze zdziwieniem popatrzyła to na swoją matkę, a to na Damu...
-Więc wszystko zostało już ustalone.-Zaśmiała się Zira.-Najpierw musimy wykończyć Kopę...-Zadumała się przez chwilę, muskając łapą swój podbródek.-A kiedy Kovu dorośnie, zaatakujemy Simbę w samo serce...
-Zaraz... Nie mam mnie przez pięć minut, a wy już wymyśliliście plan podboju świata!-Wściekła się Vitani.-Jak to chcecie wykończyć Kopę?! Chcecie go zabić?! Mamo, nie zgadzam się na to! To mój najlepszy przyjaciel!
-Tani, siedź cicho!-Parsknęła Zira.-To jest jedyna droga do tronu! Ten wypłosz nie może go przejąć, zanim Kovu dorośnie! Jeśli jednak tak by się stało... Nawet nie chcę o tym myśleć!
-Nie pozwolę go zabić!
-W takim razie wybieraj, życie jego czy twoich braci! Jeśli zasiądzie na tronie, pierwsze co zrobi to rozkaz zamordowania Nuki, Kovu... a jak mu się spodoba ta rzeź to nawet mnie i ciebie! Nie kieruj się sercem moja córko, słuchaj rozumu...
-Jak to moich braci?-Vitani niemal mówiła przez łzy. Słone krople głucho skapywały na ziemię. Ona musiała być silna, nie mogła pokazać matce swej prawdziwej natury, że w głębi serca jest słaba...
-Myślisz, że będzie potulny jak baranek?-Zira starała się mówić spokojniej, widząc, że już udało jej się złamać niepokorny charakter córki...
-Rodzina zawsze jest na pierwszym miejscu, mamo...
-Czyli zgadzasz się pomóc w planie zabicia księcia?
-Tak mamusiu...-Tani rzuciła się w ramiona Ziry.-Zrobię wszystko, aby Kovu i Nuka mogli żyć...
Damu wałęsał się na zewnątrz jaskini. Wiatr smagał jego czarno-białą grzywę. Lew miał wrażenie, że lodowaty wiatr za chwilę udusi go w swym mroźnym uścisku. Zamorduje za wszystkie grzechy, które popełnił w ciągu swego nędznego żywota... Dlaczego się zgodził pomóc Zirze? Czy mu na niej zależało?
Czy będzie gotowy dla niej zabić?
Zła Ziemia. Większość powie, że to tylko kupa piachu i nic więcej.
Zwierzęta brzydzą się tutaj przychodzić, wolą ominąć te miejsce szerokim łukiem.
Od jakiegoś czasu dzieje się tutaj coś... niepokojącego... Ciągłe hałasy pokwitowane krzykami przecinają gęste powietrze od świtu do zmierzchu. Stado od paru dni nie poluje... jakby wszyscy wymarli... Nic bardziej mylnego! Nasze stado widmo dzień w dzień słucha paplaniny Ziry przywódczyni. Ciemna jaskinia w całości jest wypełniona lwami a na podwyższeniu stoi ona, przywódczyni. Lwica żądna władzy, krwi, mordu...
Jej kąciki ust wypełnia czerwona, tworząca życie ciecz...
Ona chce ją zabrać pewnemu lwu, pochować ją z nim do grobu... Śmierć... Tylko te słowo krąży pośród stada, nieustannie powracając niczym bumerang...
-Kovu musi zasiąść na tronie!-Słowa rozbrzmiewają w powietrzu, odbijając się głucho od ścian jaskini.
-Jak chcesz tego dokonać?-Skrzyżował łapy Damu.
-Należy zabić Simbę!-Lwica wystawiła śnieżnobiałe kły, zadzierając nos.
-Tak, mówiłaś już to. Lecz to nie jest takie proste! Simba jest za silny, a Kovu to jeszcze lwiątko.
-Kovu kiedyś urośnie.
-Zanim urośnie, minie trochę czasu. Jest jeszcze ten cały Kopa...
-Kopa to jeszcze dzieciak.
-Nie wiem czy to dobry pomysł... Jak chcesz go zabić! Rzucisz mu się do gardła?! Wątpię aby do wszystko miało jakiś sens... Nie piszę się na to...
-Nie piszesz się?! Kiedyś przysięgałeś, że pomożesz mi posadzić męskiego potomka na tronie! Obiecałeś Skazie! Co z tego, że dzięki tobie mam syna... Nie wypełniłeś jeszcze do końca swojej przysięgi! Będziesz zabijał dla mnie... dla przyszłego króla!- W oczach Ziry można było dostrzec tylko szaleństwo... Właśnie ono pochłonęło ją w całości. Lwica przepadła jak kamień rzucony w wodę. Przycisnęła Damu do ściany. Wystawiła pazury. Jeździła nimi po jego szyi.
Żyły lwa pulsowały z zawrotnym tempie. Na jego czole pojawiły się kropelki potu, pocił się, bał się... Strach go sparaliżował. Zacisnął zęby, odwracając głowę. Nie chciał na to patrzeć...
Zira stanęła na tylnych łapach, łapiąc jego podbródek. Przyciągnęła go do siebie...
Lew już niemal wiedział, że to jego koniec. Czekał aż kropelki własnej krwi zmącą mu oczy...
Zira zbliżyła się do niego... wtedy stało się coś niebywałego...
Lwica go pocałowała... Ich usta połączyły się... Ta chwila mogła trwać wieczność. Damu przyciągnął ją do siebie. Lwica wiedziała, że on nie przestanie, dopóki ona nie da mu wyraźnego znaku. Nie przejmowali się gapiami, liczyło się tylko to, że są razem...
-Emm... Mamo?-W dalszych partiach jaskini dało się słyszeć zdziwiony głos Nuki.
Zira i Damu momentalnie się od siebie oderwali... Lwica nabrała dumy, z góry spoglądając na zdziwionego Nukę.
-Wracając do sprawy... Musimy zabić Simbę!-Krzyknęła złoziemka.
-Jestem gotów oddać życie za to, aby Kovu zasiadł na tronie.-Wtrącił lew.
-Nie dziwię się-wtrącił Nuka.-Znaczy się, możesz kontynuować mamo...
-Jest jeszcze ten cały Kopa... Zanim Kovu dorośnie, on może przejąć władzę! Nie możemy do tego dopuścić...
-Sugerujesz, że należy go zabić?-Odwrócił się Damu.
-To jedyna droga...