piątek, 27 stycznia 2017

12# Kuongoza

  Kopa wykonał jeden wspaniały skok, po czym jego obolałe łapki, zderzyły się z grudkowatą ziemią.
Strażnik, ochroniarz, przewodnik, mędrzec...
Tylko te słowa, niczym zjawa nawiedzały umysł młodego lewka. Mimowolnie tam przesiadywały, zakładając obozowiska. Nic, ani nikt nie mógł ich wygonić. Jeśli zapomniało się na chwilę, powracały ze zdwojoną siłą, dwojąc się i trojąc, aby tylko nie zniknęły. Dlaczego większość społeczeństwa sawanny zna swojego strażnika?
Czemuż to, taka zeberka o krzywych nogach, wie kto jest jej przewodnikiem, a książę nie wie?
Co takiego ma ten roślinożerca, czego nie ma lew? W czym jest gorszy?
Czy im przychodzi to łatwiej? Jak to zrobić? Czy książę jest do niczego, bo jeszcze 
nie udało mu się odnaleźć swego przeznaczenia? Na te pytania, odpowiedzi zna tylko on sam... Są ukryte głęboko, w jego płytkim sercu. Jego zadaniem jest wziąć kilof, i dokopać się do najgłębszych zakamarków, aby tylko się przekonać, jaki jest naprawdę...
Przez nawiedzony umysł, Kopa nie spostrzegł stojącego przed nim lwa. Nie wyglądał jakoś zachęcająco... Jego wyraz twarzy wcale nie mówiła ,,Ej, przybyszu! Chodź i pobaw się ze mną!'' Wręcz przeciwnie...
Owy lew, był widocznie starszy od niego. Bo przecież niemożliwością jest, aby na spożywaniu samych kisieli, w  wieku księcia doczekać tak pokaźnych rozmiarów. Przybysz był nastolatkiem, a swoim wyglądem przypominał jakiegoś buntownika. Był miodowym lwem, ze strzępkową grzywą. Doprawdy nie wiem, skąd pochodzi ten lew, ale żeby wygolić już strzępkową grzywę? Trzeba mieć nierówno pod kopułą...
Do tego końcówki jego rudego owłosienia głowy, pokryte były dwoma kolorami. Niebieski i zielony, właśnie te barwy, w neonowej spirali przeplatały się nawzajem. 
Oczywiście, będąc pod wrażeniem nowego przybysza, Kopa wleciał wprost na niego. Po prostu lwiak nie wyhamował... Śmiejecie się? A wam łatwo by było spróbować zatrzymać się na nierównym gruncie, w pełnym biegu? Teraz pewnie myślicie, że nasz bohater leży na ,,młodym buntowniku'' próbując wymyślić jak najlepszą wymówkę, i zwiać... Otóż, wcale nie! Co prawda Kopa leżał, ale na kamieniu...
Buntownik był przezroczysty jak zjawa, przechodziły przez niego najróżniejsze przedmioty. Jeśli chcecie to wypróbować, zawołajcie Kuongoze, i rzućcie w jego kierunku doniczkę. Kuongoza? Kto to jest? 
Tak przedstawił się księciu owy lew, wystawiając swoje śnieżnobiałe ząbki. Oczywiście biały odbija światło, czego przekonał się Kopa. Bowiem, strużki promieni światła dziennego, dosięgły jego obolałych źrenic...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
 Wreszcie rozdział!
 Co myślicie o Kuongozie?
 Jaki jest? Mogę zdradzić tylko jedno.
W historii będzie miał nie małe znaczenie...


piątek, 13 stycznia 2017

11# Strażnik

             Dzień, z pozoru niczym nie różniący się od innych. Ptaki, tak samo jak wczoraj, i przedwczoraj śpiewały, hipopotamy pluskały się w wodzie, a krokodyle spokojne kłapały potężnymi szczękami,
ukazując swoje śnieżnobiałe uzębienie. Jednak, każdy dzień, z 365. dni w roku, ma coś w sobie innego, unikalnego, niezwykłego...
Ten też charakteryzował się czymś, co odróżniało go, od pozostałych. Tego dnia, Kopę czekała ,,fantastyczna'' lekcja u Rafikiego. Bo przecież, kto by nie chciał spotkać się z kolebką lwich opowieści?
Lwiak z posępną miną, czekał na mandryla pod baobabem. Rozłożysta korona drzewa, rzucała tyle cienia, że samo mieszkanie na pustyni, wydawało się jak najbardziej zachęcające.
Książę czekał na szamana, już od dobrych kilku minut, co dla dziecka jest jak wyrok wieczności. Więc nie dziwcie się, że lewek zaczął się zwyczajnie mówić.
-Witaj Kopa, przepraszam, że się trochę spóźniłem, ale musiałem rozwiązać ważną sprawę wśród słoni, albo raczej ich trąby...-Ciszę przerwał surowy, a zarazem spokojny głos.
-Przecież nic się nie stało, a zresztą, miałem pożyteczne zajęcie. Liczyłem obwód baobabu.-Książę odwrócił się do tyłu, jakby miał nieodłączne wrażenie, że ktoś za nim stoi.
-Czy wszystko w porządku?-Odezwał się zatroskany głos Rafikiego. Stary mandryl po dziś dzień, nie doczekał się dzieci. Widok młodego następcy tronu, dawał mu wiele radości, a sam próbował być dla niego niczym wujek, służący dobrą radą w każdej sytuacji.
-To, co dzisiaj będziesz próbował wkuć mi, do niezbyt mądrej głowy?
-Chcesz się dowiedzieć?-Zamyślił się, finezyjnie  głaskając koniec koziej bródki.-Goń mnie!
Szaman, niczym nastolatek, rzucił się w wyższe partie koron drzew. On to lubił, kochał...
Czuł się naprawdę wolny, kiedy wiatr trzymał go w mroźnym uścisku, nie dając chwili wytchnienia... Był w swoim żywiole...
Po wcale niedługim odcinku czasu (mógłby być jeszcze krótszy, gdyby nie niezdarna wspinaczka Kopy), książę znalazł się tuż obok (trochę za blisko) medytującego mandryla.
Był oszołomiony wszystkimi malowidłami. Baobab  nabierał charakteru fantazyjnego, odbijając wszystkie kolory! Od krwistej czerwieni, po posępny granat... tak właśnie wyglądała kolorystyka, tego niezwykłego miejsca...
Jednak spośród tak wielkiej różnorodności malunków, uwagę księcia przykuł tylko jeden...
Przedstawiał lwiątko otoczone niebieskim kręgiem, u którego końcu rozprzestrzeniała się zielona barwa.
-Rafiki- zagadnął niepewnie książę.-Czy to jestem ja?
-Tak, dobrze odgadłeś.
-Ale, dlaczego tutaj jest jakiś zgniłozielony kolor? Czy zemną jest coś nie tak?
-Nie, wręcz przeciwnie-szaman uśmiechnął się.-Zieleń oznacza nadzieję, nadzieję z jaką wiążemy przyszłego króla. Spójrz Kopa, tylko niektóre z tych malunków, są otoczone zieloną barwą. Są to byli władcy, lub ci, którzy mieli nimi być. Niestety, ale prawda jest okrutna, i niektórzy, chociaż byli następcami, nie dożyli dnia koronacji, z różnych przyczyn. Właśnie ci, są otoczeni czerwienią, symbolizującą życie. Po śmierci stają się strażnikami rodziny. Każdy otrzymał w darze, własnego opiekuna, który ma obowiązek pomagać nam, w chwili zwątpienia.
-A, wiesz kto jest moim?-Spytał z olbrzymią nadzieją w głosie Kopa.
-Tego, musisz dowiedzieć się sam...

środa, 11 stycznia 2017

10# Pamiętnik tego złego

             Wyobrażacie sobie, jakby wyglądało wasze życie, gdybyście zostali pośmiewiskiem ludu?
Gdyby każdy lew, każde zwierzę na życiodajnej sawannie, od mrówki, po słonia, wyśmiewałoby was?
Czy kiedykolwiek, przyszłoby wam do głowy, jak wyglądałoby wasze życie, gdybyście dzień, w dzień, wstawali rano, wiedząc, że musicie walczyć o przetrwanie wśród gęstniejącego tłumu?
Myślicie, że to wszystko jest żartem? Zdecydowanie nie! Ta historia jest
prawdziwa, a jej głównym bohaterem, jest Damu. Lew uważany za margines, marginesu,
ostateczne zero społeczne, koniec alfabetu...
Jednak mimo wszystko, nikomu się na to nie skarżył. Wewnętrzny gniew tłumił w sobie, nie ukazując
go nikomu.
W ten z pozoru normalny dzień, Damu obudził się jak zwykle, czyli zaraz po wyjrzeniu słońca zza widnokręgu.
Kiedy promienie słońca, nie zdołały jeszcze objąć w całym swoim posiadaniu Złej Ziemi, dwukolorowy włóczył się koło granicy.
Był czujny, wszędzie mogło czekać wszelkie niebezpieczeństwo, lub potencjalny obiad.
Przez całą noc męczyły go koszmary, o jego przeszłości...
To była jedna z jego tajemnic, z którą nikomu się nie podzielił.
Tak samo jak pozostałe emocje, tłumił to w sobie, ograniczając dopływ świeżych promieni dnia.
-Co, Damu? Znowu znikasz na cały poranek, i myślisz nie wiadomo o czym?-Spokojny głos Ziry, zapełnił pustkę osamotnienia...
-Tak jakoś...a jak ty się czujesz, jako przyszła matka?
-Jestem pewna, że urodzi się lew, który dokończy dzieło Skazy.
-A jeśli to będzie lwi...
-Nawet tak nie mów! To by oznaczało, że jedyną nadzieją zostałby Nuka... Wiesz jaki on jest...
-Na pewno nie chwali się zbytnio rozumem...
-Przykro mi to mówić, ponieważ to jest mój syn...ale on jest po prostu głupi!
Damu zadumał się przez chwilę, spoglądając na rysujące się w oddali, malownicze góry...
-Nie zapomniałeś jeszcze o swojej przeszłości?
-Przeszłość już mnie nie dotyczy. Jestem poza wszystkimi namiarami...
-Czyli ciągle o tym pamiętasz... Pewnie chcesz wrócić...
-Lata temu przysięgałem coś tobie, i słowa po części dotrzymałem...
-Tak, ale to pierwsza część etapu. Prawowitego następcę Skazy, trzeba jeszcze posadzić na tronie...
-To nie będzie proste...
-O nie! Nic nie jest teraz proste. Rozlew krwi jest nieunikniony i trzeba walczyć!
-Więc już opracowałaś dokładny plan...
-Jakbyś mi czytał w myślach. Będziemy go wdrażać powoli, przez długie lata, aż mój syn-dotknęła swojego brzucha.-Zasiądzie na tronie!
Damu odwrócił się, chciał odejść. Nienawidził  ciągłej paplaniny Ziry, o tym na jakiego silnego lwa, wyrośnie jej syn. Złoziemca wrócił do stada. Położył się na swoim kamieniu, po czym podziwiał uroki lwic, co chwilę drapiąc się zastanawiająco, po swojej jeszcze niezbyt długiej bródce. Przez lwice był uważany za osobnika bardzo uroczego. Wyróżniał się na tle innych, jako zadbany lew, o pięknych, nie do podrobienia oczach, przypominających zieleń bezkresnego oceanu.
A co o tym wszystkim sądził Damu? Zdecydowanie nie należał do otwartych lwów, mówiących wszystko jak myślą. On był bardzo skryty, a swój żywot często porównywał do łódki, dryfującej po bezkresnym oceanie, szukając swojego nurtu...

poniedziałek, 9 stycznia 2017

9# Damu,nora,jaskinia,pies

                Kopa niepewnie rozejrzał się po jaskini. Swoim wzrokiem poszukiwał matki, która
zdenerwowana leżała na kamiennym wzniesieniu, przeznaczonym dla rodziny królewskiej.
Wokół królowej tańcował trochę speszony całą sytuacją Rafiki. W swoich dłoniach trzymał najróżniejsze skorupki, służące jako miseczki, z których to parowała para, mogąca nawet zatkać trombe słoniowi,
lub wylewała się jakaś ciecz, farbując przy tym podłogę. Wejścia strzegły lwice, więc książę za żadne skarby tego świata, nie potrafił obejść tak solidnej ochrony. Kiedy Kopa zaczął używać swojej potęgi umysłu, aby odnaleźć dosyć rzeczywisty sposób na ominięcie ,,goryli'', Simbie przegrzewał się mózg, od
nadmiaru pustynnego słońca. Król dostawał białej gorączki. Broczył zmęczonymi łapami, po dosyć ostrych odłamkach skał, śpiewając przy tym nikomu nie znaną piosenkę, o zielonych fiołkach rosnących na księżycu.
Zniecierpliwiony grzywiasty rudzielec, rozpoczął żmudny proces piłowania pazurów, niemało co zakończony
odgryzieniem kawałka kończyny. Tragedię grecką w wykonaniu Simby, przerwał wychodzący akurat z jaskini Rafiki. Szaman popatrzył na niego jednym ze swoich dziwacznych, i wiele lat ćwiczonych spojrzeń, typu : ,,uważaj po dostaniesz moim kijem po głowie''. Król dobrze znał właściwości przenikającego
wzroku pawiana. Natychmiast się wyprostował, i dumnie wyprężył pierś, jak to na władcę przystało.
-Nala, jak ona się czuje?!-Niemal krzyknął przerażony Simba, dbający o żonę w każdym calu.
-Była trochę zdenerwowana, ale już jest dobrze, tak, już dobrze.-Odparł aż za spokojnym głosem szaman.-Mogę tylko powiedzieć, że jestem genialniejszy niż myślałem-zadumał się.-Miałem rację. W twojej rodzinie, Simba, pojawi się kolejne lwiątko.
-Nala, czy ona...
-No przecież mówię! Jakiego słowa mojej wyjątkowo prostej wypowiedzi nie zrozumiałeś?!
-Rafiki...-odezwał się podekscytowany książę.-Wiesz, czy będę miał siostrę, czy brata?
-A czy ja wyglądam na wróżkę z tego kolorowego pudełka, które daje obrazki?! Studiowałem bycie szamanem. Kiedy maleństwo urodzi się, wiedział będziesz.-Rzekł tajemniczym głosem mandryl, po czym zniknął pod osłoną dnia.
-Od zawsze wiedziałem, że z niego jest dziwna małpa...-Zamyślił się Król.
Nie minął spory odcinek czasu (wcale nie musiał trwać lat), kiedy uradowany dziedzic tronu, oddał się zwyczajnej włóczędze wokół wodopoju. Można by pomyśleć, co taki mały, a zarazem niedoświadczony lew, robi sam przy takim dużym akwenie...
Nic bardziej mylnego. O nie! Książę wcale nie był sam! Spacerował razem ze swoimi przyjaciółmi, rozmawiając o rzeczach, o których lwy w ich wieku rozmawiają. Większość pewnie pomyśli, że
podekscytowany malec, dzielił się radosną nowiną, odnośnie narodzin` siostry lub brata.
Znowu błąd! Tematem, który aż parzył w łapy, był Damu...
-No przecież mówię! Rzucił się na mnie, a do tego był z tą całą Zirą...
-Wyrażaj się!-Burknęła urażona Vitani.-Przecież to moja matka!
-Wiesz co Kopa, na twoim miejscu, nie wchodziłbym mu w drogę...-Wtrącił się zainteresowany Nuka.-To jest najdziwniejszy typ, jakiego kiedykolwiek wdziałem...
-Chyba, łagodnie mówiąc, troszeczkę przesadzasz...
-Przecież cię zaatakował! I jeszcze mi nie wierzysz?! Tak zwany Damu, jest przyjacielem mojej matki!
Całymi dniami siedzi pod jakąś rozpadającą się skałą, i śpiewa jakieś nikomu nie znane, szamańskie piosenki... Jeśli według ciebie, to jest normalne, śmiem twierdzić, że jesteś jego synem...




sobota, 7 stycznia 2017

8# Nuka, on się kryje a ktoś szuka

               Kopa włóczył się po obrzeżach Lwiej Ziemi. Rozmyślał rzekomo nad swoim życiem, ale co tak młody lew może o nim wiedzieć? Przecież w porównaniu z innymi członkami stada, weteranami wszystkich możliwych wojen, słowa lewka nie miały żadnego porównania. Z cudownego knucia wszelkich planów działania, księcia wyrwało jakże pospolite burczenie w brzuchu. ,,Inteligentny'' wybiegł dzisiaj rano z jaskini, nie spożywając najważniejszego ze wszystkich posiłków, jakim jest śniadanie. Jego myśli zaczął nawiedzać tajemniczy comber jagnięcy, a ślinianki poczęły pracować z jeszcze większą mocą. Jednak co ma się nagłe życzenie księcia, do kaprysów jego rodziców? Mimo iż to ojciec wydawał się ,,tym bardziej szalonym'' to jednak w tej sytuacji wspaniałomyślne humorki matki, dały się całemu stadu we znaki. Matka, lekko mówiąc, nie czuła się dobrze. Każdy szanujący ją członek stada, musiał spełniać coraz to dziwniejsze życzenia.
Kopa, nie chcąc się narażać matce, postanowił wziąć sobie za główny cel, odnalezienie Nuki (taki tam szurnięty lew, z poszarpaną grzywą). Tylko był mały, maciupeńki problem. Książę był zmuszony 
ruszyć swoją zardzewiałą mózgownicą. Najbardziej trafniejszym miejscem, co do pobytu Nuki, był oczywiście jego dom. Jednak jego rodzinna jaskinia świeciła pustkami.
Lew mógł być dosłownie wszędzie! Na drzewie, pod ziemią, w kosmosie...
Po niedługim namyśle, pokwitowanym brakiem jakiegokolwiek pomysłu, postanowił gdzieś iść, byle dalej.
 Na równinie Złej Ziemi, dostrzegł wcale nie mało (jak na tę okolicę) stad wszelkich gatunków
zwierząt. Głównie szczury i myszy, ale znalazły się też trzy antylopy, i dwie zebry. Kopa, nawet gdyby potrafił, to z jego szczęściem i tak by nie upolował choćby myszy polnej. Jego próby ,,polowań'' zwykle kończyły się zepsuciem czegoś, lub siebie.
-Nukonie, co ty wyrabiasz ty lwi ogonie.-Wysyczał Kopa, po dosyć długim odcinku jakże wspaniałej wędrówki.
Nagle, usłyszał za sobą potężny ryk. Odgłos wyćwiczony przez lata pracy, równy od
początku, do końca, w każdym stopniu. Książę odwrócił się błyskawicznie, spoglądając na zdezorientowanego lwa.
-Pchełka? Mama cię nie nauczyła, że Zła Ziemia nie jest dla takich jak ty?-Ryknął oburzony Damu.
-Pan wie, bo ja tak tutaj przez przypadek. Poszedłem na bazar, ale się zgubiłem...a tu taka niespodzianka...
-Nie umiejącą się wysłowić  galareta, cudowny kandydat na króla. Po prostu cudowny.
 Zza wysokiej trawy, wyskoczył jeszcze jeden lew, lub raczej lwica, chcąca się dołączyć do zabawy.
Nie czekając wlepiła swoje czerwone ślepia w przybysza, wystawiając złowieszczo kły.
-Czego tu chcesz, miodowa kulo?!-Krzyknęła wściekła Zira, najwidoczniej chcąca choćby najmniejszego rozlewu krwi.
-Ja...już...ten...tego...idę!-Po księciu pozostał tylko opadający kurz, i wspomnienie dwóch lwów, chcących wcielić w życie swój szatański plan.
Zdyszany lwiak, okrzykiem radości powitał swój dom, jedyne miejsce na świecie, gdzie potrafi
być szczęśliwy, Lwią Ziemię. Gdy tylko zdążył postawić pierwszą łapkę, w swojej ojczyźnie,
dosięgnął go surowy ton głosu ojca.
-Kopa! Gdzieś ty się włóczył, przez cały poranek?
-No... wiesz tato, Lwia Ziemia jest taka piękna o wschodzie słońca...
Simba uśmiechnął się, po czym rozczochrał  zalążek, dopiero rodzącej się historii, małą grzywkę syna.
-Kopuś, dzisiaj do mamy z wizytą przybył Rafiki, pewnie go znasz, taka małpa. Oczywiście o tym zapomniałem, a Nala, pewnie wydłubie mi oczy, i wepcha do gardła, abym mógł patrzeć jak rozrywa
moje ciało od środka...
Po tym dość dziwnym wyznaniu, młody Król swoją potężną łapą ,,jako mięso armatnie'' wepchnął swojego syna do ociemniałej jaskini...

7# Krokodyl, ryba i lew, czyli jak zdenerwować Vitani

           Od wydarzeń ze Złej Ziemi, minęło już parę chwil, oddechów... Książę już prawie zapomniał o wydarzeniu z poznaną tam lwicą, oraz dosyć niemiłej kąpieli w ruchomych piaskach.
Jednak było coś, co nie dawało mu spokoju, chwili  oddechu, w czasie której mógłby skupić się na swoich obowiązkach, i przemyśleć dotychczasowe życie... Vitani...
Fiołkowo-oka nie dawała mu spokoju, ciągle wypominała, że przez niego ma masę problemów.
Kopa całymi dniami musiał słuchać jaj ,,ekscytujących'' historii, o tym jak to Nuka podpalił sobie grzywę, pod jej nieobecność, bo ta musiała niańczyć księcia, albo o lwicy, która ją maltretuje pytaniami odnośnie tajemniczej Ziemi Cegłówek.  Kazała też przekazać pozdrowienia dla młodego Pustaka, który musi ,,walczyć o dobre życie''. Szczerze mówiąc, opowieści Tani dały się wszystkim we znaki. Karim postanowił włożyć do uszu kępki trawy, a Zari zakleić małżowinę uszną ogonem białego przyjaciela. Jedynie Nuka ubóstwiał nużące historie jego siostry, albo raczej lwiak uwielbiał patrzeć na rozwiniętą mimikę Vitani, a szczególnie moment, kiedy oburzona krzyczała na Kopę. Po dłuższym czasie, kiedy Tani skończyły się pomysły, na wymyślanie  nowych zakończeń przygody na Złej Ziemi, lwiątka wreszcie postanowiły 
oddać się chwilą beztroskiej zabawy. Uradowany Nuka, a właściwie zwierzak morski, nie próżnując wskoczył do wodopoju. Przypadkiem ochlapał pewną zebrę, matkę sześciorga źrebiąt. Oczywiście, matka z wieloletnim doświadczeniem, musiała wygłosić swoją wzruszającą wypowiedź, gdzie wyraźnie zaznaczyła, że grzywiasty jest niewychowanym lwem, pasożytem żyjącym na zdrowiu innych, oraz marginesem, marginesu.
 Karim miał zupełne inne podejście. Bał się wejść do wody, i ciągle stękał o byle co.
-Zari? Czy ta woda na pewno  jest czysta?-Lewek spojrzał na swoje łapki, oblewane przez strugi wody. Czuł się dziwnie, czując ciągnące od dołu zimno.
-Tak, jest czysta.-Rzekła zirytowana wypowiedzią kolegi lwica, plując strumieniem wody.
-Ale mi chodzi o bakterie...-Skrzywił się Karim, na samą myśl o mikroskopijnych zwierzątkach, przylegających do jego śnieżnobiałego futerka. Lwiak  z obrzydzeniem spojrzał na marszczącą się gdzieniegdzie wodę.-A co jeśli tutaj są krokodyle?
-Oczywiście, że ich  nie ma.-Lwica przymrużyła oczy, jakby w ten sposób chciała ograniczyć pole widzenia, i skupić się tylko na wybranym celu.- Wolą zamulone bagna, od wodopojów.
W tym samym czasie, Kopa zanurzył się pod wodą. Muł przylegał do jego łap, oblegając futro. Pływał, jakby się skradał. Łapa, za łapą, tylna, przednia...
Ciecz bezlitośnie napływała mu do oczu, ograniczając tym samym jakże ważny zmysł wzroku. Książę chciał się wynurzyć. Wyciągnął w tym celu łapę, ponad powierzchnię. Na początku łapał tylko powietrze, aż natrafił na coś, co nim nie było. Pociągnął, jednak zamiast wzbić się do góry, zanurzył coś pod wodę. Zari zniknęła z pola widzenia Karima. Przerażony lwiak, zaalarmował wszystkich dookoła. Przerażona Vitani rzuciła się do wody, na pomoc przyjaciółce. Jednak ją też coś wciągnęło...
Nuka wyznaczył według niego, dwie najtrafniejsze teorie, co do zniknięcia lwic.
Pierwsza głosił, że zostały zjedzone przez kosmiczne zebry (swój wkład co do tego miała matka sześciorga źrebiąt). Za to druga, że zostały zeżarte przez coś innego.
Po dość niedługim odcinku czasu, obie zguby, razem z jednym dodatkowym gościem, pojawiły się 
na powierzchni. Zari uśmiechała się, jakby miała wieczny urlop, Vitani była wściekła (jej dokładnie ułożona fryzura zamieniła się w stracha na wróble), natomiast stojący po środku Kopa, uśmiechał się z niewielką rybką w pyszczku.
-Jesteś okropny.-Wycedziła przez zamknięte zęby Tani.
W odpowiedzi otrzymała tylko łoskot ogona małej rybki.
-Przesadzasz.
-Wciągnąłeś mnie pod wodę...
-To nie do końca moja wina. Pomysł podsunęła mi Zari.
-Jak to Za...-Lwica nie zdążyła dokończyć słowa. Jej wypowiedź przerwał potężny ryk, jakiegoś lwa.
 Wystraszone lwiątka natychmiast odwróciły się w stronę przybysza. Był dobrze zbudowany, miał nienaganną sylwetkę, i czarno-białą grzywę. Jego futro było kremowe, z nakreślonymi wzorami. Jednak nic nie przyciągało uwagi tak bardzo, jak oczy w kolorze morskiej zieleni. Widać było, że ma powodzenie u lwic. Nawet Vitani, i Zari, nie wytrzymały długo, i musiały wlepić w niego swoje kocie ślepia.
-Kim jesteś?-Kopa głośno wessał powietrze, dając upust negatywnym emocją. Jako książę, nie mógł okazywać strachu, to by uchodziło za skazę, na funkcjonującym organizmie.
-Nazywam się Damu. A czemu się pytasz, pchełko?-Lew wyszczerzył swoje śnieżnobiałe zębiska.
-Tak tylko. Nie codziennie widuje się turystów, i jestem tym...no... księciem? Ale to nie ważne, proszę pana...
-Aaaa...czyli to dlatego jesteś taki ciekawski, pchełko. Skoro już chcesz się czegoś dowiedzieć na mój temat, to proszę bardzo...powiem ci... Uciekłem przed prześladowaniem z pustyni, gdzie mieścił się mój poprzedni dom. Uciekłem zostawiając rodzinę, cały dobytek... Może ta historia nie jest otoczona blaskiem tęczy, ale jest prawdziwa. Szukam nowego domu, u mojej przyjaciółki z dzieciństwa. Lwia Ziemia, to tylko moja stacja. Sam zamieszkam na sąsiedniej.-Lew wskazał łapą równinę Złej Ziemi.-Dobrze, pchełko. Skoro poznałeś już mój marny życiorys, pozwolisz, że się oddalę.
 


 

czwartek, 5 stycznia 2017

6# Zła Ziemia cz.3

         Wysoka trawa szczelnie opatulała ciało Kopy. Czuł się, jakby siedział w jakimś szczelnie, zamkniętym worze, z ograniczonym dopływem tlenu. Powieki mu się sklejały, a oddech robił się coraz cięższy, przeganiając w tej konkurencji powietrze. Spojrzał przed siebie, w głąb, horyzont...
Lwice ze Złej Ziemi rozpoczęły się łowy. Stąpały cicho, niemal bezszelestnie. Pazurami przywierały do ziemi, wsłuchując się w melancholijną melodię ptaków, pokwitowaną przez wiatr.
Książę nie wiedział, czy to lwice, a może urok ich unikalnego sposobu polowania, ale poczuł wyraźne zainteresowanie, zaistniałą sytuacją. Z zapartym tchem, śledził poczynania lwic. Jedna z nich, co prawda bardzo powoli, ale jednak kierowała się w ich kierunku. Na początku odległość między nimi to był jakiś kilometr, ale teraz dystans zaczął się niebezpiecznie szybko zmniejszać...
-Vitani, czy to możliwe, że jakaś rozgrzana do czerwoności lwica, usłyszała nas z odległości, no nie wiem... tysiąca metrów?!
Jak dotąd, niczym nie przejmująca się Tani, zajęta podziwianiem uroków skał, usłyszawszy irytujące pytanie Kopy, przerzuciła swoimi kocimi oczętami.
-Już ci mówiłam. Łowczynie, w większości używają samego zmysłu słu...
Lwiątko nie zdążyło zakończyć jakże pasjonującej wypowiedzi. Zdecydowanie przerwała im pewna ,,przemiła'' lwica, która postanowiła upolować księcia.
-Vitani? Czy twoja matka wie, że włóczysz się z jakimś.-Przerwała na moment, spoglądając na wystraszonego dziedzica-szczurkiem, zamiast pilnować Nukę?
-Nuka jest wystarczająco dojrzały, aby odeprzeć atak zmutowanych myszy, więc raczej poradzi sobie sam.
-A, szczurek? Wygląda mi jakoś znajomo...-Lwica wytrzeszczyła swoje zielone ślepia, bliżej przypatrując się Kopie, jakby chciała zakodować każdy fragment jego ciała. Zakończywszy te mozolne zajęcie, wyszczerzyła swoje śnieżnobiałe kły, w kierunku swojej ,,maskotki''.-Czy ty nie jesteś przypadkiem z Lwiej Ziemi?
-Ja...
-To wykluczone.-Wtrąciła się Tani.-On jest wyrzutkiem tak jak my.
-To dlaczego jego tutaj wcześniej nie widziałam?
-No...bo...ten...tego... pani wie, on jest wyrzutkiem, z tej... innej ziemi. Tak, właśnie! Z innej krainy, zwanej Ziemią Cegłówek! O tak, Ziemia Cegłówek, tam jest strasznie, i to bardzo...
-Jaka znów ziemia?! Nigdy o takiej nie słyszałam.
-Bo to jest taka dziura...że już prawię zniknęła ze świata! Pani wie, taka specjalna ziemia dla złoczyńców, wygnanych...i tych wszystkich innych, co mają coś za uszami.
-A jak ma na imię, ten twój przyjaciel?
-Ten, on... tego... Pustak! Właśnie! On ma na imię Pustak!
Kiedy te słowa dotarły do małżowiny usznej Kopy, który najwyraźniej nie miał swojego wkładu w konwersację, oburzył się...
-Coś mi się wydaje, że kręcisz. Kto normalny nadaje swojemu dziecku takie imię?
-I właśnie w tym jest problem proszę pani.-Vitani wymusiła na sobie, cisnące się z oczu łzy.-Niestety, ale jego ojciec nie jest zdrowy umysłowo. Całymi dniami opowiada, o swoich znajomych pingwinach, których spotkał w czarnej dziurze, podczas jednej ze swoich podróży, albo poluje na różowe pudelki...
-To straszne...-Wzruszyła się lwica.-Ale dlaczego akurat Pustak? Przecież tym okaleczył własne dziecko...
-Jak widać, syn odziedziczył umysł po ojcu... niestety... W jego rodzinie tradycją jest dawać imiona po artykułach budowlanych...
-Straszne... co to się dzieje w tych czasach!
-Jeśli pani pozwoli, odprowadzę kolegę do granicy, on pragnie już wracać do domu...
-Tak, oczywiście... A, i jeszcze, powodzenia Pustaku!
 Ponieważ iloraz inteligencji owej lwicy, niczym nie różnił się od mózgowia przeciętnej ryby, uwierzyła w historię Vitani, a w przyszłości sama postanowiła wyprowadzić się na Ziemię Cegłówek. Podczas długich retrospekcji łowczyni, lwiątka powoli zbliżały się do granicy z Lwią Ziemią. Po drodze mijały charakterystyczne dla tego terenu, ogromne kopce, jak i ostre kamienie.
-Nie wierzę! Właśnie sprzedałaś cudowną historię jakiejś nieporadnej lwicy, a ona we wszystko uwierzyła! Jak małe, niedoświadczone dziecko!-Wykrzyknął uradowany Kopa.
-No, doświadczony to ty nie jesteś! Mówiłam, siedź cicho w trawie, ale nie! Ty musiałeś wydzierać się na całe gardło!
-Dobra, już dobrze... to co teraz? Szukamy kolejnych przygód?
-Emmmm... że niby co?! Przed chwilą uratowałam ci skórę, a tobie jeszcze jest mało?! O nie, takie rzeczy odstawia tylko mój brat, Nuka, bo nikt więcej nie ma takiego niskiego ilorazu inteligencji...
W tej chwili, odeskortuje cię bezpiecznie na Lwią Ziemię, abyś nie nabił sobie guza po drodze...
 

środa, 4 stycznia 2017

5# Zła Ziemia cz.2

        Czerwone równiny idealnie komponowały się z bezkresną szarością drzew, gdzieniegdzie dający ustępstwa niewielkim, aczkolwiek bardzo ważnym kępką trawy. Tak właśnie wyglądała Zła Ziemia. Najprościej mówiąc była ruiną, gdzie nie zagląda nikt, oprócz zamieszkujących ją wyrzutków. Kopa kroczył przez niską trawę, co chwilę podrażniającą jego łapki. Co chwilę bił się z myślami. Teraz miał już wątpliwości, czy to był na pewno dobry pomysł. Jednak nie było powrotu, a poza tym, Lwia
Skała już dawno zniknęła za polem widnokręgu... Wiatr poruszał niewielką grzywką księcia, kończąc swój taniec, na oplataniu w swoim duszącym uścisku traw. Niby nic wielkiego, a jednak coś niepokojącego zwróciło uwagę młodego lwa. Miał nierozłączne wrażenie, jakby ktoś rejestrował podróż, śledził jego...
Odwrócił się, niepokojąco zerkając kątem oka, na coraz gęstnącą zieleń. Nie zdążył obrócić głowy, kiedy coś powaliło go na ziemię...
-Chyba nie myślałeś, że pozwolę ci tutaj przyjść samemu.-Dumnie rzekła Vitani.
-A co w tym złego?
-Żarty sobie robisz? Wiesz jakie to jest niebezpieczne?
-Ty ciągle walczysz z niebezpieczeństwem, co chwilę przychodząc na Lwią Ziemię!-Kopa popatrzył na Tani. Miał dziwne wrażenie, jakby ona nagle urosła...
-Słuchaj, ja naprawdę nie wiem jakich witamin używasz, ale jeszcze parę dni temu, miałem dziwne złudzenie, że jestem wyższy...-Książę schodził coraz niżej, coś złapało jego łapy, i nie chciało puścić. Piach powoli, ale z wielką precyzją, pochłaniał bezwładne ciało Kopy...
-Wiesz, nie chcę się czepiać, czy coś, ale właśnie toniesz w ruchomych piaskach, i...
-Podaj mi kij!
-Co mówiłeś?
-Kij!-Głowa lwa coraz bardziej zatapiała się w piachu. To była taka pierwsza sytuacja w jego małoletnim życiu, i wcale nie należała do najlepszych...
Vitani wyciągnęła w stronę swojego przyjaciela, dosyć długą, ale niezwykle kruchą gałązkę. Kopa chwycił się jej jak najmocniej potrafił, a jakimś dziwnym zbiegiem losu, lub niezwykłym szczęściem, udało mu się wydostać z tej zabójczej pułapki...
-Podobno cenisz sobie różnicę między wiedzą, a inteligencją?-Wysapała, na swój własny rodzaj, uradowana Tani.
-Proszę cię, nie zaczynaj tego tematu od nowa...-Rzekł zmęczony Kopa, po czym najzwyczajniej padł na ziemię.
-Skoro tak bardzo rwałeś się, aby poznać mój dom, to teraz chodź!
-Ale...-Lwiątko miało zaprzeczyć, ale powstrzymał je paraliżujący wzrok lwicy.-Zgoda, masz rację, poniekąd...
-Teraz uważaj, wytęż słuch, bo przedstawię tobie  pierwszą zasad,ę panującę na Złej Ziemi, JA ZAWSZE MAM RACJĘ!!
-Dobrze, nawet wchodzi do ucha, może z pomocą jakiejś melodyjki, uda mi się ją zapamiętać...
 Przez większość wycieczki, skruszony Kopa włóczył się za Vitani, która najwidoczniej doskonale czuła się, w roli przewodniczki. Opowiadała z wielką dojrzałością, i nie gasnącym zapałem. Znała historię chyba wszystkiego! Od na pozór, nic nie znaczącego kamienia, po olbrzymie drzewo, przy którym odbyło się najlepsze jak dotąd polowanie... Nie wiadomo czy to szczęście, a może klątwa, ale lwiaki trafiły akurat na łowy, albowiem stado rozproszyło się po całym terenie. Lwica wiedziała co to oznacza, więc nakazała towarzyszowi schować się w wysokiej trawie. Sama przycupnęła koło niego.
-Co się właściwie dzieje?-Zapytał zaciekawiony Kopa, kątem oka spoglądając na pokrytą chaszczami przyjaciółkę.
-Stado się rozproszyło, to oznacza tylko jedno...poszukują zwierzyny... 
-Jakiej zwierzyny! Przecież tutaj nic nie ma!-Krzyknął podirytowany  książę. 
Lwica w odpowiedzi przewróciła swoimi fiołkowymi oczami.
-No właśnie geniuszu! Dlatego używają w większości zmysłu słuchu. Jeden, najmniejszy szmer, a za chwilę rzuci się na ciebie jakaś przyjaciółka mojej mamy, bo będzie myślała, że jesteś jakimś dorodnym szczurem.

poniedziałek, 2 stycznia 2017

4# Zła Ziemia cz.1

           Ciekawość dziecka, to rzecz niepowtarzalna. U każdego objawia się nim więcej w tym samym wieku, ale z zupełnie innymi skutkami. Jedni żyją, jakby nic nie miało się wydarzyć, zburzyć zbudowanej od podstaw harmonii. Inni natomiast, odkrywają w sobie nutkę podróżnika, ciągłego poszukiwacza niezapomnianych przygód. Kopa od dawna przyglądał się Złej Ziemi, która nęciła go na swój sposób. Szare odmęty, rzeka, czerwona gleba... Było tam zupełnie inaczej, niż w miejscu jego zamieszkania. Ojciec często mu opowiadał o wyrzutkach, nienawidzących go lwach, czekających tylko na zemstę. Ciekawość była bardzo silna, tym bardziej, że minęło już trochę czasu od kiedy poznał Vitani, razem z Nuką, i wcale nie wydawali się okropni, i niegodni zaufania, wręcz przeciwnie. Byli bardzo koleżeńscy, i mili, co jeszcze bardziej dziwiło księcia. Postanowił przekonać się na własnej skórze, co do stereotypów ojca, i wyruszyć na Złą Ziemię. Postanowił, że pozostawi to w tajemnicy. Naturalnie wyjątkiem byli jego przyjaciele, którzy raczej mu to odradzali (nawet Vitani i Nuka, chociaż to był ich dom). Jednak młody lew nie słuchał tych ,,zabobonów''. Nie minął spory odcinek czasu, a książę znalazł się już przy granicy, której symbolem była charakterystyczna kłoda...
Młody książę głośno wessał chłodne powietrze, spoglądając na malujący się w oddali horyzont...

niedziela, 1 stycznia 2017

3# Zakopany topór

           
           Kopa z wielką ciekawością wpatrywał się w linię horyzontu. Wiatr smagał  jego małą grzywkę.
Książę miał wrażenie, że mroźny wiatr tuli go w swym zabójczym uścisku.
-Dlaczego wstałeś tak wcześnie, synu?
Lwiak, usłyszał za sobą ciepły głos ojca. Głos, który zawsze mu doradzał, wspierał...
-Tak jakoś, nie mogłem spać. O wschodzie słońca królestwo wygląda tak...
-Pięknie-odpowiedział uradowany Simba.-Każdego dnia, kiedy na nie patrzę, nie mogę się nadziwić, jak ogromną siłę ma krąg życia... To właśnie on spawa wszystko w jedną całość... Kiedyś wszystkiego się dowiesz-uśmiechnął się.
-Tato, mogę iść do przyjaciół? Wiem, że jest wcześnie, ale może kogoś znajdę?
-Skoro tak bardzo chcesz...-Król zamyślił się.-Dobrze, ale nie wracaj zbyt późno.
  Uradowany lewek wyruszył na sawannę. Rozglądał się dookoła, podziwiając uroki poranka. Był zachwycony, wszystko było pogrążone we śnie. Przedarłszy się przez wysoką trawę, poczuł jak rosa pochłonęła jego sierść. Zatrzymał się przy wodopoju, dokładnie tam, gdzie wcześniejszym razem.
-Rano jest tak pięknie, jak można o tej porze spać?
-Zgadzam się z tobą w zupełności-odezwał się jakiś głos.
Zza krzaków wyszły nowo poznane lwiaki.
-Proszę, psorek przyszedł pierwszy-zaśmiała się Vitani.
-Wasza Wspaniałość...-Odparował Kopa.
-Tani, a gdzie zgubił się Nuka?-Zapytała zbita z tropu Zari.
-Pomaga mamie łapać myszy. W końcu, stado trzeba jakoś wyżywić.
-W takim razie, skoro jest nas parzysta liczba, możemy zagrać w lwią kombinację.-Zagadnął zadowolony Karim.
-Lwią... co?-Zdziwił się Kopa.
-Lwia kombinacja. Gra polega na rywalizacji drużyn w jakiś zadaniach.-Pewnie odpowiedziała Vitani, jakby te słowa, miały ostatecznie pogrążyć księcia.
-No właśnie.Najczęściej to są trzy wyzwania: wspinaczka, pływanie, i biegi.-Wypowiedź zakończył speszony Karim.-Podział będzie dosyć prosty. Aby było fair, zrobimy drużyny mieszane. Ja będę z Zari, a Kopa z Vitani.
-Przepraszam, że co? Ja mam być z tą chodzącą encyklopedią?-Oburzyła się Vit.
-Przynajmniej nauczycie się współpracować.
Po tych słowach lwiaki rozeszły się. Pierwszą konkurencją była sztafeta. Maluchy odnalazły wspaniałą, wydeptaną w trawie ścieżkę, na południe od Lwiej Skały. Aby bieg był pracą zespołową, wymyślono, że zarówno teraz, jak i w pozostałych zadaniach, lwiątka muszą mieć związane przednie łapki.
Wszyscy ustawili się na linii startu. Wspólnie ustalono, że Zari, uchodząca za najuczciwszą lwicę, będzie wydawać komendy. Kiedy brązowa wydała z siebie niewinny ryczek, zaczął się bieg. Widać było, że między Karim, a Zari coś się kroi. Od początku doskonale ze sobą współpracowali, co zaowocowało zwycięstwem, z wcale nie małą przewagą. Kopa i Vitani, nie zdążyli przekroczyć linii startu (pokłóceni upadli na ziemię). Teraz przygnieciony książę mógł z bliska oglądać przepiękne oczęta lwiczki, które zazwyczaj przesłaniała grzywka.
-Twoje oczy...
-Co?! Co moje oczy?!
-Są nasycone fiołkową barwą...to, to niezwykłe! Mówi się, że oczy to okna duszy, skoro tak, twoja dusza jest naprawdę piękna...
Ten komplement bardzo poruszył Vitani. Nikt wcześniej, nie zwracał na to uwagi, oczy jak każde inne.
Zamurowana Tani, już miała ułożyć swoją grzywkę do pierwotnej formy, kiedy powstrzymał ją jakiś ciepły, wspierający na duchu głos.
-Zostaw, tak jest dobrze.-Książę uśmiechnął się.
Lwiątka nie wiedziały, że cały czas były obserwowane. Na niewielkim wzniesieniu, cały czas przyglądali im się Karim, razem z jego koleżanką do zabaw, Zari.
-Widzisz? Wygrałem zakład! Mówiłem, że mój genialny plan wypali!
-Rzadko to mówię, ale muszę przyznać, że się spisałeś. Dzięki tobie, w naszej paczce nie będzie już żadnych kłótni.-Lwiczka zadumała się przez chwilę, po czym odparowała:-przynajmniej na razie.



Obserwatorzy