Dzień, z pozoru niczym nie różniący się od innych. Ptaki, tak samo jak wczoraj, i przedwczoraj śpiewały, hipopotamy pluskały się w wodzie, a krokodyle spokojne kłapały potężnymi szczękami,
ukazując swoje śnieżnobiałe uzębienie. Jednak, każdy dzień, z 365. dni w roku, ma coś w sobie innego, unikalnego, niezwykłego...
Ten też charakteryzował się czymś, co odróżniało go, od pozostałych. Tego dnia, Kopę czekała ,,fantastyczna'' lekcja u Rafikiego. Bo przecież, kto by nie chciał spotkać się z kolebką lwich opowieści?
Lwiak z posępną miną, czekał na mandryla pod baobabem. Rozłożysta korona drzewa, rzucała tyle cienia, że samo mieszkanie na pustyni, wydawało się jak najbardziej zachęcające.
Książę czekał na szamana, już od dobrych kilku minut, co dla dziecka jest jak wyrok wieczności. Więc nie dziwcie się, że lewek zaczął się zwyczajnie mówić.
-Witaj Kopa, przepraszam, że się trochę spóźniłem, ale musiałem rozwiązać ważną sprawę wśród słoni, albo raczej ich trąby...-Ciszę przerwał surowy, a zarazem spokojny głos.
-Przecież nic się nie stało, a zresztą, miałem pożyteczne zajęcie. Liczyłem obwód baobabu.-Książę odwrócił się do tyłu, jakby miał nieodłączne wrażenie, że ktoś za nim stoi.
-Czy wszystko w porządku?-Odezwał się zatroskany głos Rafikiego. Stary mandryl po dziś dzień, nie doczekał się dzieci. Widok młodego następcy tronu, dawał mu wiele radości, a sam próbował być dla niego niczym wujek, służący dobrą radą w każdej sytuacji.
-To, co dzisiaj będziesz próbował wkuć mi, do niezbyt mądrej głowy?
-Chcesz się dowiedzieć?-Zamyślił się, finezyjnie głaskając koniec koziej bródki.-Goń mnie!
Szaman, niczym nastolatek, rzucił się w wyższe partie koron drzew. On to lubił, kochał...
Czuł się naprawdę wolny, kiedy wiatr trzymał go w mroźnym uścisku, nie dając chwili wytchnienia... Był w swoim żywiole...
Po wcale niedługim odcinku czasu (mógłby być jeszcze krótszy, gdyby nie niezdarna wspinaczka Kopy), książę znalazł się tuż obok (trochę za blisko) medytującego mandryla.
Był oszołomiony wszystkimi malowidłami. Baobab nabierał charakteru fantazyjnego, odbijając wszystkie kolory! Od krwistej czerwieni, po posępny granat... tak właśnie wyglądała kolorystyka, tego niezwykłego miejsca...
Jednak spośród tak wielkiej różnorodności malunków, uwagę księcia przykuł tylko jeden...
Przedstawiał lwiątko otoczone niebieskim kręgiem, u którego końcu rozprzestrzeniała się zielona barwa.
-Rafiki- zagadnął niepewnie książę.-Czy to jestem ja?
-Tak, dobrze odgadłeś.
-Ale, dlaczego tutaj jest jakiś zgniłozielony kolor? Czy zemną jest coś nie tak?
-Nie, wręcz przeciwnie-szaman uśmiechnął się.-Zieleń oznacza nadzieję, nadzieję z jaką wiążemy przyszłego króla. Spójrz Kopa, tylko niektóre z tych malunków, są otoczone zieloną barwą. Są to byli władcy, lub ci, którzy mieli nimi być. Niestety, ale prawda jest okrutna, i niektórzy, chociaż byli następcami, nie dożyli dnia koronacji, z różnych przyczyn. Właśnie ci, są otoczeni czerwienią, symbolizującą życie. Po śmierci stają się strażnikami rodziny. Każdy otrzymał w darze, własnego opiekuna, który ma obowiązek pomagać nam, w chwili zwątpienia.
-A, wiesz kto jest moim?-Spytał z olbrzymią nadzieją w głosie Kopa.
-Tego, musisz dowiedzieć się sam...
Ciekawe
OdpowiedzUsuńSzkoda że krutkie...al i tak ciekawe.Czekam na next
OdpowiedzUsuń