Strażnik, ochroniarz, przewodnik, mędrzec...
Tylko te słowa, niczym zjawa nawiedzały umysł młodego lewka. Mimowolnie tam przesiadywały, zakładając obozowiska. Nic, ani nikt nie mógł ich wygonić. Jeśli zapomniało się na chwilę, powracały ze zdwojoną siłą, dwojąc się i trojąc, aby tylko nie zniknęły. Dlaczego większość społeczeństwa sawanny zna swojego strażnika?
Czemuż to, taka zeberka o krzywych nogach, wie kto jest jej przewodnikiem, a książę nie wie?
Co takiego ma ten roślinożerca, czego nie ma lew? W czym jest gorszy?
Czy im przychodzi to łatwiej? Jak to zrobić? Czy książę jest do niczego, bo jeszcze
nie udało mu się odnaleźć swego przeznaczenia? Na te pytania, odpowiedzi zna tylko on sam... Są ukryte głęboko, w jego płytkim sercu. Jego zadaniem jest wziąć kilof, i dokopać się do najgłębszych zakamarków, aby tylko się przekonać, jaki jest naprawdę...
Przez nawiedzony umysł, Kopa nie spostrzegł stojącego przed nim lwa. Nie wyglądał jakoś zachęcająco... Jego wyraz twarzy wcale nie mówiła ,,Ej, przybyszu! Chodź i pobaw się ze mną!'' Wręcz przeciwnie...
Owy lew, był widocznie starszy od niego. Bo przecież niemożliwością jest, aby na spożywaniu samych kisieli, w wieku księcia doczekać tak pokaźnych rozmiarów. Przybysz był nastolatkiem, a swoim wyglądem przypominał jakiegoś buntownika. Był miodowym lwem, ze strzępkową grzywą. Doprawdy nie wiem, skąd pochodzi ten lew, ale żeby wygolić już strzępkową grzywę? Trzeba mieć nierówno pod kopułą...
Do tego końcówki jego rudego owłosienia głowy, pokryte były dwoma kolorami. Niebieski i zielony, właśnie te barwy, w neonowej spirali przeplatały się nawzajem.
Oczywiście, będąc pod wrażeniem nowego przybysza, Kopa wleciał wprost na niego. Po prostu lwiak nie wyhamował... Śmiejecie się? A wam łatwo by było spróbować zatrzymać się na nierównym gruncie, w pełnym biegu? Teraz pewnie myślicie, że nasz bohater leży na ,,młodym buntowniku'' próbując wymyślić jak najlepszą wymówkę, i zwiać... Otóż, wcale nie! Co prawda Kopa leżał, ale na kamieniu...
Buntownik był przezroczysty jak zjawa, przechodziły przez niego najróżniejsze przedmioty. Jeśli chcecie to wypróbować, zawołajcie Kuongoze, i rzućcie w jego kierunku doniczkę. Kuongoza? Kto to jest?
Tak przedstawił się księciu owy lew, wystawiając swoje śnieżnobiałe ząbki. Oczywiście biały odbija światło, czego przekonał się Kopa. Bowiem, strużki promieni światła dziennego, dosięgły jego obolałych źrenic...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wreszcie rozdział!
Co myślicie o Kuongozie?
Jaki jest? Mogę zdradzić tylko jedno.
W historii będzie miał nie małe znaczenie...
W końcu rozdział.Widzę że sporo Zmieniło się na blogu.Rozdział fajny.Ten lew to pewnie jego.duchowy przewodnik.
OdpowiedzUsuńpOzdrawiam i czekam na next
Wielkie dzięki, twoje komentarze wiele dla mnie znaczą :)
OdpowiedzUsuńFajny rozdział :) Ten Kuongoza wygląda na niezwykle ciekawą postać, szczególnie ta jego grzywa... lubię wyjątkowe postaci :D Myślę, jestem niemal pewna, że to przewodnik duchowy naszego Kopy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ~ Krävariss